Gadek rzucona przez mieszkającą mieszankę dziwną i fanów serialu którzy razematką nieludzkiej ziemi. Powoli zaczął przychodzić do zdrowia, trwało to jednak bardzo długo. Wyroki Boskie były inne od przewidywań ludzkichzasie choroby Gienka, który był tzw. pocztylionem, woził pocztę dlaiu wiosekorniejewki, musiałam go zastąpić, mimo że okropnie bałam się wilków. Nie obyło się bez spotkaniaimi, ale miało to miejsce niedaleko naszej wsi, noa byłam „zmotoryzowana jeździłam zaprzęgiemie pieszo. Wilki wpadły za nami aż do wioski, musiały jednak skapitulować. Starałam się ze wszystkich sił pozbyć tej funkcjidało sięarcu 1944oszłam do pracyowchozie Taranguł. Jednaego farm, oddalona od nas 11 km, nazywała się Iwersk. miałam szansę otrzymać tzw„pajok” chleba, prawieg dziennie Zamieszkałamodzinyolesiaazwisku Skryba, mążjciec był aresztowanysadzonyagrach, żonaynkiem Waśką deportowana. Skryba był dobrym kowalem tym fachu pracowałowchozie. Nie wiemakiego powodu wysługiwał się bardzo władzy, możebawy, aby znowu nie popaść skąd wrócił. Nazwisko pasowało do niego jak ulał, był skąpy, opryskliwy, nieużyty wobec rodzinyiższych od siebie statusem. Oprócz tej rodziny mieszkali Selatyckaórkami Niłką, Larysąynem Miszką, Szczepanowiczowaórką Dominikąynem Gorochowaórką Heląynami Żenikiem, Wincesiemntonem. Mężowie tych pań byli aresztowanibozu wrócił jedynie mąż Gorochowej, który zaraz następnego dnia zginął tragicznie pod kołami ciężarówki prowadzonej przez pijanegoztok kierowcę, Rosjanina. Było jeszcze starsze już małżeństwo Bnekóworosłymi dziećmi: Saszą, Alosząajmłodszym chyba Paszką oraz Jaroszewiczowieórką Loniąierwszego małżeństwa Jaroszewiczaałym Stasiemrugiego. Kiedy zaczęłam pracęowchozie nieobecni już byli: cztery dziewczynywóch chłopców, zostali oni powołani do Armii Kościuszkowskiej. Wszystkie rodziny pochodziłyawnego Polesia. Moja praca polegała karmieniu bydła hodowlanego, gdyż taka była specjalność sowchozu, tzw„miaso-sowchoz Było ciężko, szczególnie przy wyrzucaniu nawozu, ale przynajmniej pod dachem. Pamiętam, jak któregoś dnia rozpętała się burzaiorunami przy temperaturze poniżej 30 stopni. Błyskawice odbijane od bielutkiego śniegu miały jakiś zielony, upiorny kolor, potęgowany ciemnościami nocy. Najstarsi ludzie takiego zjawiska nie oglądali, więc zaczęły się mnożyć niesamowite przepowiednie. Muszę stwierdzić, żeowchozie lepiej się pracowałoajważniejszy był „pajok Dogadałam sięosjanką, która wydawała chleb, Maruśką Czesnakową, bardzo życzliwą, że chleb będę brała co drugi dzień to było jego wówczasg. Bochenki ważyły pog ale Marusia nigdy nie odkroiła od bochenka ani kromki, nie wiem jak wychodziła swoje. Po ten bochenek chlebatóregoa nie odkrajałam ani skibki, przychodzili mój brat Walekienek Tychanowicz. Któryśich chował go głęboko za pazuchęędzili lotem błyskawicy do domu. Mówiła dużo później mama, że nigdy nie donieśli bochenka nie napoczętego, głód był silniejszy od wszystkiego. żywiłam się kisielem ze zdobycznego owsaapijałam się mlekiem, od marca zaczęły cielić się krowyoskwa zezwoliła mleko przeznaczyć zbiorowe żywienie. Często chłopcy przynosili jakieś naczynie, pożywili się mlekiem. Taki trwał do początku maja, czyli zasiewówym czasie zamieszkałamorochowejo pracy przeniesiono mnie do traktorowej brygady. Jaeszczeziewczyny, dwie Rosjankiiemka Maryja Szyling, pracowałyśmy tzw. scepieuże siewniki przyczepione specjalnym urządzeniem do traktoray jako obsługa siewników. Sypałyśmy zboże do pojemnikówilnowaliśmy dysków aby się nie zapychały. Praca trwała 12, 24 godziny sytuacji podbramkowej nawetoby bez snu, odpoczynku. Jedzenie dowożono miejsce. Trzymałam się kurczowo tej pracy, mogłamocy uszczknąć trochę zbożarzygotowane wcześniej torebki, schować jeiołunieiedy mieliśmy kawałek nocy odpoczynek, pozbierać, zsypaćedną torbę, zanieść do domuo rana wrócić „posterunek Niestety, przeliczyłam się ze swoimi możliwościamiewnego wieczoru, po nieprzespanej, pełnej stresu nocy, zwaliłam sięógiewnika również. Maryja narobiła krzyku, zaczęto mnie cucić, zawieziono kwaterę, gdzie przespałamoby nie otwierając oczu. Szybko doszłam do siebienowu do pracy nie siły 17-letniej dziewczyny. Tego jednak wymagała nad wyraz ciężka sytuacjazisiajerspektywy prawie 60-ciu lat, mogę stwierdzić, że dzięki temu jaoi najbliżsi przeżyliśmy ten straszny okres, nie zmógł nas tyfus, który pochłonął tyle istnień ludzkich. Byliśmy niedożywieni, często głodni, ale do najgorszego nie doszło. Dzisiaj nie żałuję tych nieludzkich wręcz zmagańędzą, głodem, strachemdyby przyszło jeszcze raz żyć, postąpiłabym tak samoawale pracy rzadko kiedy wpadałam kwaterę, tylko czasami udało się przenocować. Gorochowa, moja gospodyni, była bardzo dzielną kobietą. Pomimo przeżytej tragedii, zdana tylko siebie, twardo stąpała po ziemi. Najstarsza córka Hela, prawie dorosła dziewczyna, oraz trochę młodszy od niej syn Żenik pracowali już, matka woziła chlebentrali czyli Tarangułu młodzi chłopcy Wincuś, pupilek matkinton ganiali po wiosce. Nie wiem, dlaczego matka nie posyłała ich do szkoły. Wszyscy byli wyznania prawosławnegoatka zawszeiedzielę rano czytała po rosyjsku pismo św które strzegła jak najświętszy skarb. Omal nie przeżyła drugiej tragedii, kiedy Wincuś miał potężny wrzódardle, który byłby go zadusił, gdyby nie pomocimna krew sąsiadki, Rosjanki. Dzieciak cierpiał straszliwie, wychudzony, odwodniony, dusił się już siedząc posłaniu otoczony poduszkami. Zgromadziliśmy się wszyscy, przy łóżku rodzina, stałam trochę dalej, matka zalewająca się łzami czytała modlitwę za konających. ten moment nadeszła sąsiadka, młoda kobieta, żona traktorzysty Podolkina. Popatrzyła konającego, matkę, odwołała ją od łóżka, coś poszeptałayszła. Wróciła bardzo szybkouteleczkątórej miała odrobinę spirytusuiodem czarną godzinę. Wytłumaczyła matce, że dziecku nic już nie może zaszkodzić, jestgonii, trzeba jednak zaryzykować. Nalała trochę płynuużą łyżkę, matce kazała podważyć nożem kurczowo zaciśnięte zębylała zawartość do ust chorego. Reakcja była błyskawiczna, chłopak podskoczył poduszkach, jak gdyby zakrztusił się, zacharczałoniec. Byliśmy pewni, że już skończyło się jego cierpienie, że zmarł, matka odmawiała modlitwę za zmarłegoagle nieoczekiwanie porwały go torsje ust wytrysła fontanna krwiopy. Podolkina, która nie straciła głowy, przechyliła dzieciaka do przodu, ścisnęła mocno za głowęrzymała, aż zeszła pierwsza porcja ropy. Kazała matce dać ciepłego mleka, które łyżeczką wlewała do usten sposób wypłukała mu usta, przełykać jeszcze nie mógł. Całą nocastępny dzień do południa dzieciak był jakbyetargubudziwszy się poprosił pić. Przez cztery dni matka poiła go jedynie mlekiemrzegotowana wodątan jego wyraźnie poprawił sięoygodniach doszedł do zdrowia. Tak to wyglądały metody leczenia, trzeba było czasami chwytać się skrajnych środkówzekać skutki albo-alboawsze było to, co Bóg dałowchozie przeszłam wszystkie stopnie „awansu poczynając od pracyborze, sianiu zboża,